Nie wiadomo, w jaki sposób Yves Simoneau namówił 75-letniego aktora do tej roli. Brando, który pierwszy i ostatni raz wystąpił w komedii w połowie lat 60 ("Hrabina z Hongkongu") a w 1990 sparodiował wizerunek z "Ojca Chrzesnego" ("Nowicjusz") wydawał się od dawna ekscentrycznym odludkiem. Rola w "Don Juanie de Marco" potwierdzała jego status dinozaura. W "Łatwej Forsie" z nawiązką odbija sobie "stracone" lata: wygląda jak mors, ale działa jak czołg i potrafi samodzielnie przeprowadzić każdą więzienną akcję. Poradzi więc sobie także z zięciami, którzy są niepoprawnymi rzezimieszkami...
Z tego co wyczytałam w książce - wywiadzie z Marlonem Brando to po tych wszystkich tragediach, które nawiedziły jego rodzinę w latach 90. miał ochotę zagrać w czymś lekkim. Nie chciał grać w dramacie, bo to za bardzo wyczerpywało go psychicznie i fizycznie.
Swoją drogą - był fascynującym człowiekiem.